Zjawa Wrocławska
Dawnymi czasy pewna młoda kobieta zdobyła serce dzielnego i uczciwego chłopca. Ten poślubił ją i dał jej wszystko, w zamian jednak doznał nieopisanej udręki. Jego nowa żona trwoniła bez opamiętania wspólny majątek, doprowadzając w końcu zrozpaczonego męża do samobójstwa. Rozpustne życie przywiodło ją pewnego dnia do krawędzi, gdy jeden z kochanków zbiegł, kradnąc wszystkie jej pieniądze i kosztowności. Kobieta postanowiła poprzez chciwość i oszustwo odzyskać utracone dobra. W swoim kramie na Rynku bezczelnie zwodziła klientów, słynęła w całym mieście z niesłychanego skąpstwa. Gdy jej żywot dobiegł końca, skumulowane w sercu zło nie pozwoliło odejść jej duszy w pokoju. Każdej nocy powstawała z grobu, zostawiała na nim swój całun i udawała się do kramu. Tam, mdlejąc z wysiłku, mierzyła wciąż to nowe bele płótna. Pewnego razu zauważył ją strażnik z wieży kościoła św. Elżbiety. Postanowił rozprawić się ze zjawą i starym zwyczajem, gdy wyszła już na swą nocną wędrówkę, zabrał z jej mogiły całun. Rozwścieczona zmarła, nie mogąc powrócić do grobu, zaczęła wspinać się zajadle po wieży kościoła, wygrażając strażnikowi. Mężczyznę ogarnął blady strach, zaś spieniona twarz i obłędne ślepia coraz bardziej zbliżały się do szczytu. Gdy paskudne, oślizgłe łapy chwytały już za okno, wybiła godzina pierwsza. Zjawa rozluźniła uścisk i runęła w dół, na następny dzień znaleziono na dole zniekształcone truchło.
